Dziś, 1 marca, w 81 polskich miastach odbył się największy bieg pamięci w Polsce – „Tropem Wilczym. Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych”. Ideą biegu jest oddanie hołdu niezłomnym członkom polskiego podziemia, którzy nie złożyli broni i nie zaakceptowali nowych porządków po II Wojnie Światowej.
Bieg odbył się na dystansach 5 i 10 km oraz na dystansie symbolicznym 1963 m (data śmierci Józefa Franczaka „Lalka”, najdłużej ukrywającego się żołnierza podziemia). Imprezie towarzyszyły różne atrakcje, takie rodzinna gra terenowa czy pokazy rekonstrukcyjne.
Zacznę może od pakietów startowych, które wydawane były dzień wcześniej. Obawiałam się trochę kolejek, jednak ku mojemu zaskoczeniu wszystko odbyło się w tempie błyskawicznym! Papierowa torebka a w niej: kalendarze kieszonkowe, pocztówkowe karty informacyjne z życiorysami żołnierzy wyklętych, gazeta, zwrotny czip, worek i naklejka na depozyt, opaska odblaskowa, kilka ulotek oraz jedna z czterech koszulek do wyboru.
Warszawski bieg zorganizowany został w Parku Skaryszewskim. I choć nie przepadam za zawodami akurat w tym miejscu, to dziś biegło się całkiem sympatycznie. Organizacja całej imprezy REWELACYJNA. W miejscach depozytowych, czyli tam, gdzie zazwyczaj jest największy bałagan a worki po prostu rzucane, tu poukładane i posortowane według dystansu i tur, a więc odbiór tego co się zostawiło trwał kilkanaście sekund. Trasa oznaczona taśmami, nie było więc mowy o jakiejkolwiek pomyłce. Osoby, które walczyły o wynik nie musiały rozpychać się łokciami, ani sygnalizować, którą stronę alejki wolniejsi mają zwolnić. Przed najszybszym zawodnikiem jechało dwóch wolontariuszy na rowerze, jeden dmuchał w gwizdek, drugi krzyczał, aby po prawej stronie zrobić miejsce. Każdy z biegów podzielono na dwie tury, co uważam za świetny pomysł, gdyż dzięki temu nie było tłumu na trasie.
Tuż za linią mety uśmiechnięte wolontariuszki gratulowały i zakładały na szyje medale. Tu także nie było kolejki. Kawałek dalej wydawana była woda, a na zgłodniałych czekała kuchnia polowa serwująca prawdziwie wojskową grochówkę i ciepłą herbatę. I choć mięsa nie jadam, tak tu zapach był tak cudowny, że skusiłam się na jeden talerzyk. Czy tylko ja mam wrażenie, że po biegu wszystko smakuje rewelacyjnie?
Co o tym myślisz?