10 PZU Półmaraton Warszawski – nadal mam to, czego nie ma już wielu

Dziś, dwa dni po 10 PZU Półmaratonie Warszawskim myślę sobie, że mieliśmy jednak wielkie szczęście! Był lekki wiatr, ale za to słonecznie i przyjemnie. Od dwóch dni za oknem totalna szarówa, na dodatek co chwile leje, pada grad i cholernie wieje. W takich warunkach nie biegałoby się ani lekko, ani przyjemnie.

W piątek wraz z Kaśką udałyśmy się po odbiór pakietu. Podobnie jak w zeszłym roku, biuro zawodów mieściło się na Stadionie Narodowym. Mimo sporej ilości kręcących się po hali osób, nie było żadnych kolejek. Przekazanie worka wraz z zawartością odbyło się bardzo sprawnie, a wolontariusze ze szczerym uśmiechem każdemu życzyli powodzenia. To, co dołączone było w tegorocznym pakiecie przejrzałam dopiero w domu. Biała koszulka techniczna Adidas, zwrotny na mecie czip, imienny numer startowy z oznaczeniem przebiegniętych wcześniej półmaratonów, paczka ciasteczek, izotonik, kilka ulotek, informator, worek depozytowy, naklejka z numerem na worek oraz naklejka finiszera, a także materiałowy worek na buty.

Z pakietem na plecach obowiązkowe zwiedzenie Expo, na którym spotkać można było wystawców niemal wszystkich wiodących marek i zaopatrzyć się w żele energetyczne, odzież i akcesoria biegowe, czyli wszystko to, czego biegaczom do szczęścia jeszcze mogło brakować. W zeszłym roku, po bardzo okazyjnej cenie kupiłam buty na które „chorowałam” od dawna, tym razem pasek do przypięcia numeru startowego. Mimo tych wszystkich kolorowych i bogato wyposażonych stoisk, największym zainteresowaniem, podobnie jak rok temu, cieszyła się biało-niebieska ścianka „Racebook” – na której spisani byli wszyscy uczestnicy biegu. Oczywiście grzechem byłoby nie odnaleźć się na liście i nie cyknąć pamiątkowej fotki 😉

Niedziela, dzień startu.

Budzik nastawiony na 6, co dla mnie oznacza środek nocy. Na dodatek zmiana czasu z zimowego na letni, a więc godzina snu mniej i dodatkowy stres, aby nie zaspać. Z Kasią umówiłam się na przystanku, pojechałyśmy wspólnie. Im bliżej byłyśmy centrum, tym więcej wsiadało osób. Jedni wyluzowani, inni skupieni, setki myśli w jednym autobusie. Ach, gdyby tak je wszystkie zebrać, może wyszedłby z tego jakiś bestseller?

Miejscem startu była ul. Królewska, tuż obok Grobu Nieznanego Żołnierza. Punktualnie o 10 nastąpił start. Najpierw elita, później poszczególnie strefy czasowe. W sumie 13 tys. biegaczy.

Trasa bardzo fajna, choć z trzema podbiegami, a wszelakich nachyleń fanką nie jestem. Nie ma jednak co narzekać, organizatorzy spisali się na medal. Pożar Mostu Łazienkowskiego pokrzyżował mocno plany, przez co pierwotna trasa biegu, na krótko przed zawodami musiała zostać zmieniona. Jak sądzę, nie było to łatwe zadanie, jednak jak widać wykonalne 🙂

polmaraton1-marzec2015

Początkowo trzymałam się grupy biegnącej na 2:20. Niestety, pojawił się pierwszy kryzys, na 17 km kolejny. Przeciągające się od końca stycznia przeziębienie sprawiło, że z wielu treningów musiałam rezygnować, byłam osłabiona, przez co na ponad 21 km nie przygotowałam się tak jak tego chciałam. Ostatecznie mój drugi półmaraton ukończyłam z czasem 2:29, a więc i tak o 3 minuty szybciej niż rok temu. Radość jest ogromna!

 

Nigdy nie stanę na podium, nigdy nie będę sprinterką. Czasy, kiedy mogłabym osiągać dobre wyniki i walczyć o podium, dawno mam za sobą. Te czasy przespałam. Teraz po prostu cieszę się z każdego biegu, niezależnie od czasu jaki osiągnę i miejsca, które zajmę. Nie każdy bieg musi kończyć się nową życiówką, za to każdy powinien być radością. I dla mnie nadal jest. Nadal mam to, czego nie ma już wielu – radość z każdego czasu i z każdego biegu. To cenniejsze niż puchar.

Na mecie piękny medal, folia termiczna oraz prezent w postaci paska z kieszonką na drobiazgi od jednego ze sponsora biegu, firmy Adidas. Można było skorzystać z posiłku regeneracyjnego w postaci zupy pomidorowej. Nie skorzystałam, zamiast zupy wzięłam jabłko i wodę.

polmaraton3-marzec2015

Atmosfery, która panuje przed i w trakcie każdego biegu, niezależnie od dystansu, nie da się opisać. Tych emocji, tej adrenaliny nie zrozumie nikt, kto choć raz nie startował w zawodach.

Kilka lat temu, stojąc na Krakowskim Przedmieściu, gdzie przebiegała trasa jednego z biegów, kibicowałam. I to tak całym sercem i z wypiekami na twarzy. Powiedziałam wtedy do męża „chcę kiedyś tak pobiec i czuć to co Oni”. Jak powiedziałam, tak zrobiłam. To jeszcze nie koniec 🙂

polmaraton4-marzec2015

 

Komentarze

Co o tym myślisz?