Dziś wtorek. Powoli dochodzę do siebie po niedzielnym debiucie w półmaratonie. Psychicznie czuję się fantastycznie, emocje nadal są we mnie. Fizycznie… powiedzmy, że bywało lepiej 😉 Nadal chodzę jak kowboj, bolą mnie kolana i wewnętrzna część ud, ale i tak jest nieźle. Zadziwiająco dobrze czułam się też zaraz po biegu. Zawsze kiedy wracam z treningu, bez względu na dystans i pogodę, jest mi zimno. Ciepły prysznic, czyściutkie ciuchy niewiele pomagają i zawsze ląduję pod kocem. Po zawodach na 10 km zazwyczaj byłam niezwykle śpiąca i zmęczona. A tym razem nic, mimo że dystans 2 x taki! Zamiast grzecznie do domu to wraz z rodziną i przyjaciółmi, którzy przyszli mi kibicować chodziliśmy po mieście i w domu wylądowałam późnym popołudniem. Co dziwne, nie byłam nawet głodna! Darek, lekko zaskoczony zapytał nawet, czy jestem na diecie? Po takim wysiłku to chyba powinnam być, a nie byłam. Zwalam to na szok pobiegowy 😉
Dziś za to jestem głodna i w ramach nagrody za zrealizowanie postanowienia noworocznego, jakimi było przebiegnięcie właśnie półmaratonu, postanowiłam nie gotować nic w domu, tylko pójść na gotowe. Wybór padł na – podobno najlepszą burgerownię w stolicy, o której już kiedyś słyszałam.
Barn Burger, bo o nim tu mowa zlokalizowany jest w samym sercu Warszawy, na ul. Złotej 9, tuż obok Domów Towarowych Centrum na Marszałkowskiej. Z zewnątrz zupełnie niepozorny lokal i gdyby nie ciągłe kolejki przed nim, to można przejść obok i nawet go nie zauważyć. Wnętrze ciekawsze, wzorowane na styl amerykański, z blachami rejestracyjnymi na ścianach. Menu rozpisane kredą na czerwonej ścianie. Karta fajna, bez miliona pozycji dzięki czemu łatwiej podjąć decyzję, co chce się zjeść. Łatwiej, co wcale nie znaczy, że łatwo, bo podczas czytania składu, każdego burgera chciałoby się zjeść.
Początkowo myślałam, że ceny wysokie, bo dać za zwykłego hamburgera ok 26 zł to sporo. Okazało się, że to wcale nie są takie zwykłe burgery rodem z McD. Wielka buła wielkości dobrych kilku centymetrów z mnóstwem świeżych dodatków i do tego świetnej jakości, pyszne mięcho warte są tej ceny. I świetnie wysmażone. Bułką z mięsem w McD nie da się najeść, w Barn Burgerze burgera z racji gabarytów ciężko zjeść, choćby dlatego, że porcja mięsa jaka jest między bułkami waży 200 gr.
Jedzenie podawane jest na śmiesznych metalowych tackach. Burger + frytki + sos BBQ + sałatka colesław zajmują niemal cały „talerz”. Nie dałam rady wszystkiego zjeść, mimo iż apetyt miałam ogromny. Porcja mnie przerosła.
Jedyne do czego można się doczepić, to zbyt mała ilość stolików. Niestety, w porze lunchu i w weekendy przyjdzie nam trochę poczekać.
POLECAM!
Co o tym myślisz?