Wszelkiego rodzaju koktajle przywołują u mnie miłe wspomnienia związane z dzieciństwem. Kiedy byłam mała, nie było tego wszystkiego co jest teraz. Sklepowe półki świeciły pustkami, a dostawy towaru kojarzyły się z niekończącymi się kolejkami. Właściwie to kolejki były zawsze, czy towar był, czy go nie było. Sklepy typu Pewex czy Baltona były dla wybrańców, a reszta co najwyżej mogła podziwiać te wszystkie cuda z czołem przyklejonym do szyby. Choć łatwo nie było, to jedno jest pewne – wszystko co udało się zdobyć, było na wagę złota i radość z posiadania wszystkich tych przedmiotów była taaaaaaaaaaaaaak wielka.
Jedną z takich właśnie wielkich radości były wizyty w Barze Mlecznym. Ów bydgoski bar mieścił się pod Arkadami na ul. Armii Czerwonej (aktualnie Marszałka Focha). Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet czy istniały jakieś inne tego typu miejsca, to na pewno zapamiętam do końca życia. Od czasu do czasu, jak tylko budżet domowy na to pozwalał, rodzice zabierali nas (czyli mnie i moją siostrę) na koktajle. W dzisiejszych czasach, choćby najbardziej wypasiony koktajl nie robi już raczej wrażenia na nikim, na dzieciach tym bardziej. No bo z czym może równać się porcja świeżych zmiksowanych z jogurtem czy maślanką owoców z tym wszystkim dobrobytem panującym w sklepach. Ma się kasę, ma się wszystko. Z jednej strony to dobrze, że mamy w czym wybierać, z drugiej totalne przekleństwo, bo wraz ze wzrostem dostępności towaru, maleje szacunek do wszystkiego i maleje ta radość z drobnych rzeczy. Smutne to, bo mam wrażenie, że naprawdę trudno jest teraz kogoś zaskoczyć, sprawić przyjemność i uszczęśliwić 🙁
Tak więc zrobiłam koktajl. Tak dla siebie, bo takie zwykłe proste rzeczy nadal mnie cieszą, choć tu skorzystałam z owoców, które kiedyś były towarem deficytowym.
- 1/2 ananasa
- 1/2 mango
- 3 liście stewii (naturalny zamiennik cukru)
- 500 ml jogurtu naturalnego
Całość miksujemy.
Miłego dnia!
Co o tym myślisz?