Dziś w nocy padał deszcz, do południa świeciło słońce, a po południu było szaro, buro i ponuro…i jak tu nie zwariować? Na szczęście nie było ani śnieżycy, ale ulewy, tornado też nie szalało więc poszłam na trening. Czapeczka z daszkiem na głowę, koszulka (jeszcze z długim rękawem, narciarska bo innej nie mam), na to bluza, spodnie, skarpety i buty. Wzięłam na wszelkie wypadek rękawiczki, ale wylądowały w kieszeni, bo jednak za ciepło było. Co do butów…czeka mnie chyba wyprawa do sklepu, bo jedna para to zdecydowanie za mało.
O 10:00, czyli w tym okienku pogodowym, grupa biegowa KGB zaczęła trening. 7,5 km trasa (według aplikacji Nike+) wiodąca przez ścieżki w lesie. Żeby nie było tak zupełnie miło i przyjemnie, matka natura po nie zakończonej jeszcze zimie, zostawiła jeszcze trochę przeszkód, w postaci lodu, rozsypanego, twardego śniegu i błota. W niektórych miejscach nogi albo rozjeżdżały się gdzie popadnie, albo buty lądowały w błocie. Jak Shrek mógł żyć na bagnach??
W planach były podbiegi, ale w takich warunkach byłoby ciężko i dość niebezpiecznie. Odłożone na później…uff…
Rozciąganie też oczywiście było i to w jakiej scenerii 🙂 Jak się okazuje, biegacz to też podróżnik-odkrywca. Tyle razy tu byłam, a tego miejsca nie znałam 🙂
Do domu wróciłam zmęczona i dziwnie śpiąca. Po szybkim prysznicu, wrzuciłam ciuchy do prania i wszamałam pyszną, rozgrzewającą i aromatyczną zupę z soczewicy. Później książka do ręki, a czasu kiedy odleciałam już nie pamiętam 😉
Co o tym myślisz?