Cudnie rozpoczęty i jeszcze cudniej zakończony dzień 🙂
Do południa wybraliśmy się rodzinnie na małą wycieczkę rowerową w urokliwe tereny, które jak się okazało, tętnią życiem sportowym. Jak nie biegacze, to ludzie z kijkami, jak nie z kijkami to na rowerach, a jak nie na rowerach, to na rolkach. A wszystko to całkiem niedaleko ode mnie. I aż wstyd przyznać, ale nigdy tam nie byłam. Wyspy Zawadowskie. Cisza i spokój, dookoła zieleń, wysoki wał przeciwpowodziowy, wzdłuż wału tory kolejowe, po których podobno czasem przejeżdżają pociągi towarowe. Kawałek dalej za wałem Wisła, z licznymi wysepkami.
W sezonie letnim, jak mówiła mi Ania, która dość często tu przyjeżdża, jest to wprost wymarzone miejsce na piknik i grilla, choć też i często odwiedzane przez nudystów, co jednak nie każdemu może odpowiadać. Oprócz golasów, grasują tu także komary, więc warto porządnie posmarować się specyfikami.
Tak więc w pięknym słońcu przejechaliśmy 17,5 km.
Wieczorkiem umówiłam się z Kasią na wspólny bieg. Zamiast standardowych tras zdecydowałyśmy się na małe urozmaicenie. Podjechałyśmy autobusem do Łazienek Królewskich i stamtąd biegiem do domu. Były więc i podbiegi, schody, nawierzchnia miękka, asfaltowa także no i był też zbieg. W sumie przebiegłyśmy 8 km.
Warto jest odkrywać nowe trasy, a nie kurczowo trzymać się tych samych. Jest tyle ciekawych miejsc, o których być może nie mamy pojęcia, a które znajdują się bliżej niż myślimy.
Z bananowym uśmiechem można iść spać 🙂
Dobranoc 🙂
Co o tym myślisz?