Pobudka 6:50, jak dla mnie blady świt. Szybkie śniadanie w postaci kanapki z awokado, nasionami chia i sokiem z cytryny, do picia kawa inka z mlekiem. O 8 wyjazd wraz z dwiema Kasiami, bez których nie wyobrażam już sobie żadnych zawodów. Kochane, dziękuję, że jesteście!
Pasażerami metra byli dziś głównie biegacze i kibice. Tych co to biegli na dyszkę można było poznać od razu – radość i pozytywna, nierozładowana jeszcze energia. Ci, zazwyczaj siedzący w skupieniu to przede wszystkim maratończycy. Jedni z zamkniętymi oczami, być może obmyślający w głowach strategię biegu, inni wpatrzeni w jakiś punkt, z słuchawkami w uszach. Ostatnie momenty relaksu.
W planach mam dołączenie do tych skupionych. Za 2 lata. Uda się!
Wokół Narodowego TŁUMY! 13 tysięcy uczestników na 10 km i podobno 40 tysięcy chętnych do zmierzenia się z królewskim dystansem. Takie przynajmniej liczby podane zostały przez konferansjera, choć myślę, że chodziło tu o liczbę zgłoszonych osób, a nie tych, którzy faktycznie stawili się na start. W rzeczywistości było nas znacznie mniej.
Start odbył się punktualnie o 9:30. Wraz z wystrzałem startera, w kierunku nieba wzbiły się tysiące białych i czerwonych balonów. Byli tacy, którzy wycierali łzy wzruszenia, inni przygotowywali zegarki, by za chwilę je uruchomić. Przez pierwszy kilometr zarówno maratończycy, jak i uczestnicy biegu na dychę, zmierzali w tym samym kierunku. Ci na dłuższy dystans, w czerwonych koszulkach po lewej stronie ulicy, krótkodystansowcy, dla odróżnieniach w koszulkach białych, po prawej. Na końcu Mostu Świętokrzyskiego nasze drogi się rozeszły.
Pierwsze kilometry były dość trudne, trasa bardzo wąska, przez padający deszcz śliska, przez co bardziej szuraliśmy niż biegliśmy, niemal przytuleni jeden do drugiego. Jakby tego było mało była też i Pani z pieskiem, której przez zbyt duży ścisk nie dało rady wyprzedzić, przez co kroczyliśmy za czworonogiem. Chwila nieuwagi i można się było przewrócić, a tego raczej nikt by nie chciał. Swoją drogą zastanawiam się, czy bieg ze zwierzakami jest dozwolony? Obsługa trasy widziała, nie reagowała. Oznacza to przyzwolenie, czy obojętność? Czym innym jest kameralny bieg, czym innym bieg z taką ilością uczestników.
Trasa sama w sobie bardzo urokliwa, wiodąca przez najciekawsze zakątki Warszawy, z jednym dość długim, ale niezbyt mocnym podbiegiem na Konwiktorskiej. Następnie Krakowskie Przedmieście, przyjemny zbieg ulicą Tamka, ponownie Most Świętokrzyski i nie wiedzieć nawet kiedy – Błonia Stadionu Narodowego, gdzie przekraczaliśmy linię mety.
Kilka głębokich wdechów, pochylenie głowy i po chwili piękny medal już wisiał na naszych szyjach. Kawałek dalej woda, izotonik, nieco dalej punkty odżywcze, gdzie wydawane były owoce (jabłko, banan lub pomarańcza) oraz napoje (kawa, herbata lub gorąca czekolada). Tu nigdzie nie było zatorów, wszystko odbywało się szybko i sprawnie.
Kolejka była jedynie do punktu, w którym można było na medalu wygrawerować swoje dane i uzyskany czas. Odpuściłam. Zamiast tego udałam się kibicować najlepszym maratończykom, którzy kolejno wpadali na metę. A czasy mieli imponujące! Wygrał Hayle Lemi z Etiopii uzyskując czas 2:07:57 !!!, wśród kobiet najlepszą okazała się Fatuma Sado, także z Etiopii z czasem 2:26:25
Równie sprawnie i bez problemów odbywało się deponowanie i wydawanie depozytów.
Z minusów jakich się dopatrzyłam, była bardzo mała ilość sanitariuszy i wolontariuszy na trasie.
Co o tym myślisz?