37.PZU Maraton Warszawski – tegoroczny pakiet i relacja z Biegu na Piątkę

Pakiet startowy – nikt specjalnie dla niego nie zapisuje się na bieg (bynajmniej ja nie znam nikogo takiego), jednak większość z nas z zaciekawieniem zagląda do środka i cieszy się, gdy oprócz numeru startowego znajdzie coś jeszcze. Co bieg to inny organizator i inna zawartość worka.

Tegoroczny pakiet Biegu na Piątkę w ramach 37. PZU Maratonu Warszawskiego wyglądał tak: granatowy materiałowy worek (dzięki czemu posłuży na dłużej), bawełniana, pamiątkowa koszulka, broszura informacyjna, kilka ulotek, opakowanie kakaowych ciastek zbożowych, napój izo, zestaw agrafek i numer startowy (bez dziurek).

Miejscem odbioru, podobnie jak w zeszłym roku było biuro zawodów zlokalizowane na Stadionie Narodowym. Odbiór szybki i sprawny zakończony obowiązkowym zwiedzeniem expo (z hali inaczej wyjść się nie dało). Jedni zaopatrywali się w żele energetyczne, zegarki, buty i ciuchy biegowe z wyprzedaży, inni po prostu przechodzili dalej.

Niedziela. Pobudka o 7, szybki prysznic, szybkie śniadanie. Krótko przed 9 z dwiema Kasiami już byłyśmy na miejscu. Atmosfera gorąca, na miejscu rodziny i przyjaciele tych, którzy przyjechali by zmierzyć się z królewskim dystansem. Śmiech, skupienie, ostatnie sprawdzenie czy sznurowadła dobrze zawiązane, czy zegarek złapał już gps’a, poprawienie czapki z daszkiem. Strzał startera…

Chwilę po maratończykach, o 9:30 wystartowali uczestnicy Biegu na Piątkę. Wśród nich ja i dwie Kaśki. Trasa przyjemna z jednym podbiegiem ok. 4 kilometra i finiszem (po raz ostatni) na płycie Narodowego. Przez cały czas świeciło słońce. Pogoda idealna… dla kibiców. Są rzeczy, których podczas biegów najzwyczajniej w świecie nie lubię – słońce świecące prosto w twarz i uczucie suchości w ustach. Doświadczyłam wczoraj i jednego i drugiego. Zdecydowanie lepiej i lżej biega mi się wieczorem. Jak to dobrze, że to tylko 5 km..

Tak, dla mnie był to trudny bieg. Pierwsze zawody po ponad 2-miesięcznej kontuzji. Z jednej strony jest się spragnionym tej burzy endorfin, z drugiej ciężko jest zrobić ten pierwszy krok i przekroczyć próg domu. Kondycja słabsza, w głowie mętlik i tysiące powodów, dla których mam zacząć od jutra, nie od dziś…Skoro jednak zaczęłam od dziś, trzeba dokończyć to, czego się podjęłam. Spokojnie, ale do celu!

Jedynie czego mi teraz potrzeba to czasu, wiary we własne możliwości, systematyczności i celu. A cel na przyszły rok jest – maraton!

 

 

Komentarze

Co o tym myślisz?