Wygląda jak pizza, ale nią nie jest. Okazuje się, że omlet, bo o nim tu mowa, znany był już w starożytnym Rzymie, jednak dopiero Francuzi udoskonalili i urozmaicili jego skład. W polskiej kuchni zawitał dzięki żonie króla Jana III Sobieskiego, Marii Kazimiery d’Arquien, zwanej Marysieńką, która przywiozła przepis z jednej ze swych podróży po Europie.
Omletowych wersji jest cała masa. Można przyrządzać go na słono, na słodko, z warzywami, mięsem, grzybami czyli pełna dowolność, jak kto lubi, co kto lubi i co kto ma w lodówce. Jest to więc doskonały sposób na wykorzystanie resztek jedzenia które nam zostało. Fajne jest też to, że jest to jedno z tych dań, które tak naprawdę robi się samo. Tak sobie właśnie myślę, o ile prostsze byłoby życie gdyby tak większość rzeczy robiła się sama…sprzątanie, pranie, prasowanie. No i o ile więcej czasu dla nas 🙂 Niestety tak nie jest. Na szczęście przy robieniu omletu faktycznie niewiele potrzeba naszej pracy.
Podstawą tego dania są porządnie roztrzepane jajka z odrobiną soli i pieprzu. Najlepiej użyć tu miksera i ubijać na najwyższych obrotach, aż do uzyskania puszystej masy. Następnie na rozgrzaną patelnię z odrobiną masła (ja używam klarowanego) wlewamy masę jajeczną i czekamy. Kiedy jajka trochę się zetną, dodajemy to na co mamy ochotę. Ja dodałam dziś kilka plasterków łososia wędzonego norweskiego, kilka pomidorów koktajlowych przekrojonych na połówki, kilka pomidorów suszonych i rukolę.
Do dzisiejszego omletu użyłam 5 jajek. Była to porcja dla 2 osób.
Co o tym myślisz?