Wczorajszy trening grupowy prowadzony przez trenerkę Dotę, uważam za bardzo udany, chociaż zapowiadało się mniej ciekawie…
W sobotę, po powrocie z tygodniowego pobytu u rodziców, chciałam przygotować sobie ciuchy na niedzielny trening. Okazało się, że ciuchów brak… Pierwsza myśl taka, że wrzuciłam je do prania wraz z całą stertą innych rzeczy, które wypakowałam z torby. Chwila namysłu, gorączkowe przeszukiwanie pralki i kosza na bieliznę i nic. Telefon do mamy z prośbą, by sprawdziła szafę, gdzie ostatnio wieszałam swoje rzeczy. Oczywiście wszystko było, tyle, że nie w mojej szafie, a ponad 250 km dalej. Hmm no i co teraz… getry w mojej szafie owszem były, ale długości 3/4 i krótsze, więc chyba jeszcze nie ta pora. Myślę sobie, trudno, najwyżej założę rajstopy z microfibry i krótkie spodenki. No ale biegać w rajstopach? Szaleństwo! Patrzę na zegarek. 20:15, mam zatem 45 minut aby dojechać do najbliższego Decathlonu i kupić jakiekolwiek spodnie. Zakładam buty, zarzucam bluzę, dokumenty i kluczyki i jadę. Zdążyłam w ostatniej chwili. Dział z rzeczami do biegania na I piętrze. Lecę schodami. Spodnie, spodnie, spodnie… są! Na kolory i modele nie patrzyłam. Biorę pierwsze lepsze, rozmiar M, kolor czarny. No i jeszcze się na przecenę załapałam. Bluza w sumie też by się przydała, ale cena dość wysoka a ja mam upatrzoną w innym sklepie, więc trudno, pozostanę tylko przy zakupie spodni a jutro pobiegnę w bawełnianej. Jakie szczęście, że butów nie zapomniałam zabrać…
Niedziela. Pogoda całkiem fajna, chociaż lekko chłodno. Jak dobrze, że mam długie spodnie! Bielizna sportowa, koszulka techniczna i bawełniana bluza, na głowę przerobiony na opaskę Buff. Przed wyjściem szybka owsianka z odrobiną miodu. Nic innego w lodówce nie ma. Po przyjeździe do domu jeszcze nie miałam kiedy zakupów zrobić. Trudno, zrobię je zaraz po treningu.
Punktualnie 10:00 grupa wyrusza z miejsca, w którym co tydzień startujemy. Śnieg już nie leży, lód także nie, więc pewnie tym razem będą podbiegi, za którymi nie przepadam. Spokojnie wbiegamy do lasu, chwilę biegniemy, potem trochę rozciągania i górka…5 rundek. Hmm…albo to zasługa owsianki, albo moja kondycja nieco się poprawiła bo bez problemu daję radę, albo to zasługa nowych spodni 😉 Chwila marszu dla uspokojenia oddechu i spokojny bieg z powrotem. 7 km równego biegu + podbiegi. Kilometraż może i niewielki, ale jakość się liczy, a nie ilość.
W spoconej bawełnianej bluzie i nowych spodniach idę od razu po treningu na zakupy. A co tam 🙂
W domu szybki, ciepły prysznic, świeże rzeczy z szafy i niedzielę uważam za udaną 🙂
Co o tym myślisz?